W niektórych domach szczere rozmowy najczęściej przeprowadza się w sypialni. W innych, do najintymniejszych zwierzeń dochodzi zazwyczaj w kuchni. W naszym domu rolę gabinetu terapeutycznego pełni łazienka, a rolę kozetki - sedes. Usytuowana naprzeciw regałów z książkami niewielka umywalnia, to zdecydowanie więcej niż tylko miejsce, w którym zaspokaja się podstawowe potrzeby ciała.
Michasiowi niezwykle rzadko zdarza się udać do tego pomieszczenia bez książki lub gazetki motoryzacyjnej w ręku. I to własnie tu padają najważniejsze pytania.
Mamo, skąd się biorą dzieci? Babciu, dlaczego masz dwa brzuchy?
I odrobinę bardziej surrealistyczne.
Kiedy przestanę mieć ślinę w buzi? Bo przecież dorośli nie mają śliny na języku, tylko dzieci.
Ależ dorośli też mają!
Mamo, żartujesz, prawda?
Niekiedy Michaś tylko cichutko siedzi i rozmyśla. Porozmawiamy jak skończę. W zależności od aktualnie panującej pory roku, zmieniają się też tematy michasiowych kontemplacji.
Idzie wiosna. Kiedy pojedziemy zmienić opony na wiosnowe?
Siedzenie na sedesie jest czynnością zbyt poważną, żeby wycieczki do łazienki urządzać o dowolnej porze, kiedy tylko przyjdzie nam ochota. Chwila, w której zostanie podjęta decyzja o natychmiastowej ekskursji musi być szczególna i dobrana z nadzwyczajnym rozmysłem. Najlepiej taka, kiedy mama upora się już z najbardziej palącymi domowymi obowiązkami i weźmie do ręki książkę. Wtedy, gdzieś w okolicy drugiego zdania, do moich uszu dobiega głośne skandowanie: mi chce siusiu! Mi chce siusiu!
O ile wzięcie przeze mnie do ręki książki jest dla Michasia ledwie delikatnym, przypominającym odległe pianie koguta, sygnałem do ogłoszenia konieczności udania się do łazienki, o tyle włączenie komputera działa w tym wypadku jak syrena alarmowa. Na widok sadowiącej się przed komputerem mamy, w ułamku sekundy zachciewa się iść do łazienki, choćby się tam było chwilę temu. Nawet gdyby się nie chciało, to się chce. Już samo wyobrażenie matki przy komputerze wywołuje znajome pulsowanie pęcherza. A okrzyk 'mi chce siusiu!' sam ciśnie się na usta. Ba, nie jeden, nie dwa, ale cała chmara, rój cały, dziesięć, sto okrzyków! Okrzyki wylatują parami i trójkami, dopóki mama od komputera nie wstanie i na ratunek nie przybiegnie. Bo nie z gardła się te okrzyki wyrywają, ale z samego pęcherza, a kto wie, może nawet z duszy samej.
Rzecz jasna, nasza łazienka jest równie dobrym miejscem jak każde inne, żeby trochę pochuliganić. Niekiedy w okolicach okołosedesowych można zaobserwować rzadki okaz mumii przypominającej niedużego chłopca zawiniętego w kilka rolek papieru toaletowego (Jaś). Czasem jakiś chłopiec tak strasznie nie może się doczekać kąpieli w wannie wypełnionej pianą, że wskakuje do wody w ubraniu (też Jaś).