- Mamo, komar lata - informuje Michaś.
- Zaraz się z nim policzę - odpowiadam.
- Policzysz? - Dopytuje się dziecko. I po namyśle dodaje: - jest jeden. Tylko jeden.
Dziś kilka zdjęć z naszego pobytu na wsi. Uwielbiam jeździć przez Pojezierze Brodnickie, nawet gdy celem wycieczki jest tylko inna mała wieś lub miasteczko. Nawet gdy w jedynej kawiarni w miasteczku dostępna jest wyłącznie kawa z fusami.
W tym roku dominującym widokiem z okien samochodu były pola kukurydzy. Można by pomyśleć, że mieszkamy w Meksyku. Za to z przyjemnością odnotowuję fakt, że nasze wsie stają się coraz bardziej czyste i zadbane. Żadnych walających się śmieci na ulicach. A świeżo skoszona trawa i kwiaty w każdym ogródku to norma.
Że Jaś jest nicpoń, to widać po minie i po ilości zadrapań. Nie znam drugiego dziecka, które codziennie nabijałoby sobie guza. Przypomina mi dzikiego kotka, który wraca ze swoich eskapad umorusany i z nadszarpniętym uszkiem. Narzucenie jakiejkolwiek dyscypliny graniczy z niemożliwością, a wielokrotne powtarzanie i tłumaczenie pewnych rzeczy przynosi rezultat porównywalny z mówieniem do ośmiornicy czy innego głowonoga.
Ulubionymi zabawkami Jasia są solniczki i szklane butelki, a ulubioną zabawą zjadanie papierów. Nie dalej jak tydzień temu przyłapałam go na tym jak otworzył sobie wielką puszkę z płatkami kukurydzianymi dziadka, wszedł do niej obiema nogami i zaczął z zapałem podskakiwać. A wczoraj wepchnął smacznie śpiącemu i niczego nie podejrzewającemu tacie do ust szesnaście kredek - w szampańskim humorze ułożył je w równiutkich odstępach, jak papierosy.
Ten wielki księżyc oświetlał nam całą drogę powrotną z Torunia, a kolejnego wieczoru towarzyszył przy rozmowach na tarasie.